Obejrzałam na wakacjach wystąpienie Jacka Walkiewicza na TEDx Talks* (jestem wdzięczna za inspirację i polecam bardzo, że też dopiero teraz na nie trafiłam…) i zatrzymał mnie temat odwagi w życiu. Sama się miałam za odważną, a ostatnio za “raczej odważną” albo “może odważną, ale chyba nie”. Wszystko za sprawą zaufania do siebie, które wskutek mało przyjemnych okoliczności czasowo podupadło na zdrowiu i zachwiało moją prywatną, życiową odwagą w posadach. Zupełnie, jak się okazało, niesłusznie.
Do czego nam odwaga?
Potrzebujemy jej, żeby posuwać się do przodu, rozwijać się, poczuć prawdziwy smak życia: trochę gorzki, czasem słodki, poczuć ryzyko i je podjąć, poczuć lęk, ale też radość, a nawet euforię, być dumnym, ale też radzić sobie z własnym smutkiem. Poznać smak sukcesu i porażki. Żeby się umacniać i myśleć o sobie nie tak, że bierzesz, co ci los rzuca (no, trudno) albo korzystasz z łutu szczęścia (ale on wcale nie jest taki częsty w przyrodzie i trudno na niego trafić), ale że dokonujesz własnych wyborów, najlepszych dla ciebie. Przyjemny dodatek dla tych, którym jest bliska potrzeba kontroli: czuć, że coś naprawdę zależy od ciebie. Ten dodatek bardzo do mnie przemawia, bo, niestety, jestem typem kontrolującym, choć aktywnie pracuję ze sobą nad tą “kompetencją”. Jak już się decydujemy świadomie na bycie odważnym, trzeba się pogodzić z tym, że…
…pod rękę z odwagą chodzi lęk
Dobrze go zaakceptować, bo często będzie nam towarzyszył. Ważne, by pomimo lęku, podejmować działania. Oczywiście można konformistycznie uznać, że skoro go odczuwamy, to może nic nie będziemy robić, ale to nie jest dobra strategia. Utrzymuje nas w stagnacji, którą ludzie często ładnie nazywają “strefą komfortu”. Czy to źle? Zależy od pomysłu na życie. Czy jednak ów komfort to coś, co można utrzymać na dłużej? Już mam tyle lat i doświadczeń za sobą, że dobrze wiem, iż to jest iluzja. Lata temu zaprzyjaźniona terapeutka, doświadczona, starsza kobieta mawiała: “spokój? Spokój to tylko w trumnie! Pani chciałaby leżeć w trumnie?”, powtarzam sobie to często i wtedy się podnoszę, otrzepuję sukienkę i idę dalej. Idę tam, gdzie zwykle jest trudno, niewygodnie, gdzie spokoju nie uświadczysz, ale ostatecznie czujesz, że żyjesz (przynajmniej ja czuję). Wtedy potrzebujemy…
… zaufać sobie
Zaufanie do siebie to wspaniały kapitał, na który pracowali już nasi rodzice. Dobrze jest go mieć pod dostatkiem, bo bardzo ułatwia mierzenie się z trudnościami. Ja w trudnych sytuacjach muszę sobie jednak przypominać, że przecież potrafię, że ze wszystkich opresji, w których się znalazłam, wyszłam cało, a nawet z bilansem dodatnim – i to za sprawą własnej sprawczości. Świadomość własnej sprawczości dobrze robi odwadze, bo przecież ona NIGDY nie jest dziełem przypadku, ale efektem pasji i ciężkiej pracy. Skoro pasja i ciężka praca to jednak nasze własne zasługi, to wniosek taki, że i tym kolejnym razem będziemy skuteczni, wykorzystamy swoją wiedzę i umiejętności i osiągniemy to, do czego dążymy (w każdym razie z dużym prawdopodobieństwem). Dostrzeganie i nazywanie tych myśli i emocji po imieniu jest niezwykle przydatne we wzbudzaniu odwagi, bo…
…słowa mają moc
tę dobrą i złą. Gdy używamy niewłaściwych słów, całkiem samodzielnie obniżamy zaufanie do siebie samych. Gdy słyszę “to tylko słowa”, cierpnie mi skóra. Mówimy: ha! Udało się, wyszło mi. To samo powtarzamy dzieciom i pozwalamy im powtarzać. Naprawdę? “To” wystąpiło, bo zrobiłam, dokonałeś tego, włożyłeś w to mnóstwo wysiłku i swoich umiejętności, osiągnęłaś. Nazywając rzeczy po imieniu, uzbrajamy się w poczucie wartości i zaufanie do swoich umiejętności. W centrum uwagi i wdzięczności stawiamy siebie i to, co umiemy, a nie “łaskawy los” czy “dzięki Bogu”. Podświadomie budujemy w sobie wiarę, że jednak potrafimy i dajemy radę. Wg. Eda i Roberta Dienerów, którzy latami badali od czego zależy szczęście człowieka, to jakich słów używamy, ma wielki wpływ na poczucie szczęścia. Szczęśliwsi są ci, którzy w swoim zasobie mają wiele energetycznych słów jak zachwyt, pasja, odwaga, ekscytacja. Można by zaryzykować twierdzenie, że bardziej ufają sobie ludzie, którzy nazywają swoją siłę, sprawczość, zdolność do działania i przezwyciężania trudności, które na końcu wydają się…
…nie takie straszne
Wyniki badań Toma Wilsona i Daniela Gillberta Amerykanów przed wyborami prezydenckimi w 2000 r. sugerują, że ludzie zwykle doświadczają dużo słabszych skutków emocjonalnych rozmaitych zdarzeń, niż się spodziewają. Ta nasza skłonność ma swoją nazwę: impact bias, czyli iluzja wstrząsu. Nadmiernie boimy się negatywnych skutków przyszłych zdarzeń, a kiedy te zdarzenia następują, okazuje się, że to zwykle “emocjonalne bipnięcia”, a nie katastrofy. Jedną z przyczyn, które powodują, że przeceniamy emocjonalne oddziaływanie przyszłych zdarzeń jest to, że my nie doceniamy własnej odporności i tego, że stosunkowo szybko jesteśmy w stanie wrócić do równowagi po ciężkich przeżyciach i poradzić sobie z problemami. W takich zabiegach pielęgnacyjnych dla auto zaufania ważne jest, by pamiętać, że w przeszłości już radziliśmy sobie z trudnymi sytuacjami i jeśli podobne wystąpią, znów się z nimi skutecznie uporamy.
Puk, puk – strach puka do drzwi. Otwiera mu odwaga, a tam nikogo nie ma…*
- Jacek Walkiewicz, Pełna moc możliwości, TEDx Talks
- Ed Diener, Robert Biswas-Diener, Szczęście. Odkrywanie bogactwa psychicznego.